wtorek, 11 maja 2010

79.

Ostatnio w mało drastyczny, ale bardzo mi odpowiadający sposób zmieniła się formuła moich spacerów. Już nie tylko  chodzę (a raczej już nie jeżdżę) przez bite trzy godziny po parkach, placach i skwerach, ale też odwiedzam plac zabaw. Wszystko zaczęło się od mini placu zabaw u Dziadków. Grzebałem tam jakąś łyżką, bo nie dorobiłem się jeszcze profesjonalnego oprzyrządowania. Sprawdziłem czy piasek jest jadalny- nie jest, a jeśli nawet to jest paskudny! Nie jedzcie go przenigdy! Fuj! Ale skoro do jedzenia się nie nadaje, to postanowiłem go przekopywać czy to przesypywać, czy zatapiać w nim ręce.  Zabawa przednia i spore zaskoczenie Dziadka i Babci, którzy mnie nie posądzali o takie zdolności. Prócz kopania w piaskownicy pokręciłem się też odrobinę na karuzeli i huśtałem na huśtawce.  Właśnie te dwie ostatnie zabawy najczęściej  mnie zajmują na  placu zabaw. Czasem obok na huśtawce siada jakiś osobnik, który wygląda jak miniatura dorosłego, Rodzice mówią na takie osóbki, że to są dzieci. Hmm, dziwne. W każdym razie ja tym dzieciom bym nie ufał, bo zajmują mi co ciekawsze miejsca do brykania, a poza tym z jakimś takim podejrzanym przejęciem wskazują na wiatraczek przyczepiony do mojego wózka.  Ale wracając do piaskownicy, muszę przyznać, że w Krakowie jeszcze nie zostałem uraczony możliwością zabawy w tym miejscu. Jednakże w ramach zadośćuczynienia Rodzice podjęli spore ryzyko i zorganizowali na środku pokoju niezłą podróbkę. Co ja tam mam? Ano dostałem komplet sprzętu do robót w piachu: wiaderko, grabki, łopatka, foremki wymyślnych kształtach. Pierwszym dziełem moim i Tatusia była „zupka” ugotowana w tymże wiaderku, a jako urozmaicenie Mamusia poleciła sypnąć trochę kaszą i ryżem (myślałem, że za to obiadu nie będę miał porządnego, ale na jedzenie ziaren też starczyło spokojnie).  Użycie produktów żywnościowych do zabawy Mamusia zgapiła ze strony BoboVita, tyle tylko, że Rodzicielka uważa, iż ja nie byłbym w stanie wykleić takich fajnych obrazków (ha, a jak to było z piaskownicą? Nie spróbują, to się nie dowiedzą.) . I jako niedocenionemu, a nawet jeszcze nieodkrytemu  talentowi wyklejankowemu pozostaje mi przesypywanie kaszki przez grabki do wiaderka w celu uzyskania odpowiedniej konsystencji zupki. Nie śmiejcie się z przepisu, ale przygotowania kulinarnego to ja nie mam. Potrafię co najwyżej zjeść ze smakiem obiad, ale jak mi się jedzenie odwidzi, to nagle zrywam się na równe nogi i uciekam. W takich wypadkach osoba karmiąca albo goni mnie z łyżką i śmiejemy się z zabawy, albo czeka aż ja się wyszumię i docenię dobroć płynącą z poobiedniego ciepełka w brzuszku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Franek dziękuje za komentarz i pozdrawia!

Powered By Blogger