poniedziałek, 7 lutego 2011

103.

Dziś stało się to, czego od dawna spodziewali się Rodzice, a ja próbowałem to odwlec w czasie. Otóż skończyłem ze smoczkiem. Ten wawelski potwór pod różnymi postaciami towarzyszył mi niemal od urodzenia, skutecznie zmniejszając strachy i niepokoje oraz ułatwiając zasypianie, jednakże z każdym kolejnym zębem miejsca dla niego było coraz mniej. Stwarzał także zagrożenie dla kształtu mojego uzębienia, jeszcze kilka tygodni, a jedynki zrobiłyby mu wygodne miejsce, a ja wyglądałbym nieciekawie. Mamusia uknuła na smoka chytry plan i permanentnie ucinała kawałek po kawałku, aż ssanie nie sprawiało mi już takiej przyjemności i sam odkładałem na bok dawnego towarzysza snu. A teraz? Teraz jestem wolny, bez żadnych plastrów czy pastylek. Nic a nic nie przytyłem- rozrosłem się jedynie w sposób jak najbardziej pożądany. Cały sekret tkwił w silnej woli (nie mojej, a moich Rodziców) oraz masie ciekawszych zajęć. Osiągam wyżyny w układaniu klocków, zainteresowałem się także akrobatyką, ale tylko w duecie z Tatą, który ma wystarczająco dużo siły, aby mnie podnosić pod sam sufit, a przy tym bardzo ciekawie mnie sprowadza na ziemię. Przepadam również za rozgrzewką w postaci biegów wokół stołu, najlepiej z Babcią lub Dziadkiem, chwalę się wtedy moją zależną kondycją, bo po pół godzinie biegów nie mam nawet zadyszki, za to chęć na chodzenie po schodach, z których potrafię samodzielnie schodzić. Myślę, że Babcia i Dziadzio z chęcią odetchną teraz od szaleństw, do których ich przymuszałem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Franek dziękuje za komentarz i pozdrawia!

Powered By Blogger